Od kilku dobrych lat marzył mi się na podjeździe mojego
szeregowca Ford Mustang GT 500 Shelby.
Ten „cud” amerykańskiej inżynierów na czele z Karolem Shelby, to „american
dream” nie jednego z maniaków motoryzacji, bo kto nie obejrzy się za
wypucowanym muscle car’em z Detroit. Z resztą co jak co, ale amerykańskie samochody
zawsze przykuwały uwagę, w końcu są z drugiego końca świata. Jednym z
argumentów na kupno takiego wozu jest zdecydowanie jest dość niewygórowana cena
– za 135 tys. zł (45/50 tys. $) dostaniemy w pełni wyposażonego, pięknego,
błyszczącego, pięćset-konnego Mustanga, ogiera ze skóry i… blachy? Drugim dość mocnym „za” jest wygląd i na tym
kończą się jego zalety.
Pięćset koni pod maską było jedynie na hamowni.
Sześciolitrowe V6 ładnie wygląda na papierze i fantastycznie
sprawuje się na prostej- przypominam, że jest to jedyna wersja Mustanga, w
której manualna skrzynia biegów nie jest jedynie opcją, a wyposażeniem standardowy.
Swoją drogą, czy wyobrażacie sobie takie auto z automatem? Ja nie. W rzeczywistości Ford daje nam ok. 440 HP, co
oczywiście jest dość sporo, ale auto jest (jak każdy Amerykanin) bardzo
ciężkie, dlatego stosunek masy do ilości koni, jest niezachwycający.
Do czego Amerykanie
mają samochody
Młodzi kowboje z Texas mają je do przeganiania krów, inni do przemierzania tysięcy mil Route 66, a
jeszcze inni do drag racing’ów. Auta te są fantastyczne na dystansie ¼ mili.
Dystans dokładnie 402 m. pokonują w pięknym stylu, gorzej jest wtedy, gdy przychodzi
nam pokonać zakręt. Mustang, jak każdy inny samochód z USA ma problemy z
bardzo, bardzo dużym promieniem skrętu (problem ten ma Chevy Camaro, Corvette i
wszystkie inne, często niesamowicie długie auta produkcji amerykańskiej), więc
o Silverstone, czy naszym poznańskim torze w połączeniu z Mustangiem, lepiej
nie myśleć.)
Lata marzeń o Mustangu jednak odeszły w niepamięć… ale i tak
gdzieś w moim sercu pozostanie strzała, która przebiła je, gdy po raz pierwszy
zobaczyłam Forda Mustanga.
No comments:
Post a Comment