Patrzę i sama nie wierzę - od kiedy ostatni raz weszłam na swojego "bloga" moje życie przewróciło się do góry nogami. Oczywiście miłość do aut i aparatów nada pozostała, ale kurcze, chyba nigdy tyle się nie wydarzyło w moim życiu, co przez ten rok. Acz jedno się nie zmieniło - Mazda.
Nad motoryzacją oczywiście już tak nie nadążam. Mustanga na ulicy widzę codziennie, aż niekomfortowo się z tym czuję. Kiedyś to był samochód, który był nieosiągalnym marzeniem większości jego miłośników. Ok, może nadal nie jest to pojazd dostępny za niewielkie pieniądze dla ogółu, ale jest w polskich salonach niemal na wyciągnięcie ręki. Sylwetka dalej urzekająca. Silnik nadal robi niesamowite wrażenie. Pochłania wciąż hektolitry benzyny. I tak, nadal pozostaje moim marzeniem, ale po to marzenie już nie trzeba jechać tysiące kilometrów, po prostu jadę na Włókniarzy, wchodzę, siadam, wybieram, płacę, czekam i jest. On. Ideał. Kiedyś było to niewyobrażalne, a dzisiaj? Chyba Mustang nie robi już TAKIEGO wrażenie na przeciętnym użytkowniku dróg, jak niegdyś. Oczywiście, staruszki nadal robią, bo jest ich jak na lekarstwo.
Właśnie! Myśliście kiedyś nad renowacją Mustanga, zamiast nad kupnem nowego egzemplarza? Od zawsze moim marzenim było kupienie sobie takiego starego, marnego i pordzewiałego biedaka, który broni się "rękami i nogami", żeby nie trafić na szrot. Czasami przeglądam otomoto i inne strony tego typu, wpisuję w wyszukiwarkę moje kryteria klikam i? I wyskakuje lista. Ceny wahają się od około dwudziestu kilku tysięcy do nawet ponad dwustu tysięcy polskich złotych! Oczywiście nie oczekujcie za dwadzieścia kafli stanu idealnego, ba, nie oczekujcie pracującego silnika. Może się nawet okazać, że pod maską wcale go tam ma. Dokładając koszt remontu - wymarzonego Mustanga,w stanie idealnym możesz mieć już za mniej więcej osiemdziesiąt do stu tysięcy (szacunkowo, a tak serio cena pi razy drzwi). Cena warta zachodu. Jak dla mnie oczywiście. Chociaż za marną pensję stażysty, albo rezydenta w polskim szpitalu, to coś czuję, że wieki miną, zanim się dorobię tego mojego marzeniam, a do Dubaju się nie wybieram.
Mustangi od lat cieszą oko, a moje w szczególności. Jeżdżą nawet po Zabrzu! Dlaczego wspominam o tej śląskiem miejscowości? A no dlatego, że przyszło mi tam spędzić cały rok akademicki ubiegły, jak i przyjdzie mi spędzić cały nadchodzący, bo akurat niefortunnie, albo fortunnie tam mnie wywiało.
Co do Śląska. Katowice są generalnie spoko. Tam po raz pierwszy widziałam na żywo Bentleya Bentaygę. Całkiem do rzeczy, nie powiem, jeździłabym. Co jeszcze podoba mi się w "Kato"? A kilka rzeczy. Salon Ferrari na przykład mi się podoba bardzo. Śląsk to musi być jednak dość bogaty. Serio! Ilekroć jestem w Katowicach, zawsze, ale to zawsze miga mi przed oczami jakieś Porsche, Bentley, a nawet kilka razy Tesla. A żadna z wymienionych marek do tanich nie należy! W spottera się nie bawię, ale co zauważę, to moje.
Spotterem nie jestem jak już ustaliliśmy, ale fotkę strzelę. Bo mogę! Jeśli studentami jesteście, albo byliście, to wiecie, że jest coś takiego jak letnie praktyki. Mi przyszło je odbywać we wcześniej wybranym szpitalu, jakim był Pro-Familia w Łodzi na ulicy Niciarnianej. Myślicie sobie "a co to niby ma do rzeczy!?" A no ma, ale chyba tą tajemnicę odkryję w następnym poście.
Uznajmy, że ten blog to takie pamiętnik przepleciony motoryzacją.
No comments:
Post a Comment